Siatkówka oczami kobiety: rozmowa z Aleksandrą Jagieło

fot. Piotr Sumara PZPS, archiwum własne

Siatkówka oczami kobiety: rozmowa z Aleksandrą Jagieło

Kategoria

PZPS

SiatkówkaRozgrywki krajowe

SiatkówkaReprezentacjeSeniorki

Autor

Marta Wójcik

Udostępnij

Udostępnij wpis na: TwitterUdostępnij wpis na: FacebookUdostępnij wpis na: LinkedIn

Data publikacji

07 mar 2024

Aleksandry Jagieło nie trzeba nikomu w środowisku siatkarskim przedstawiać: wybitna reprezentantka kraju, multimedalistka Ligi Siatkówki Kobiet, obecnie Tauron Ligi, w swojej kolekcji ma trzy medale mistrzostw Europy (złoto 2003, 2005, brąz 2009), zdobywczyni Pucharu CEV z Muszynianką Fakro Muszyna (2011), szczęśliwa żona i mama, od ponad czterech lat pani prezes w klubie BKS Bostik ZGO Bielsko-Biała, członkini Zarządu Polskiego Związku Piłki Siatkowej – brała udział m.in. w wyborze trenera żeńskiej reprezentacji Polski. Podczas naszej rozmowy poprosiliśmy byłą kapitan reprezentacji Polski o odpowiedź na kilka pytań – o jej doświadczenia, obecne działania i pogląd o ukochanej dyscyplinie, nie tylko w ujęciu reprezentacyjnym. Żeński punkt widzenia przy święcie kobiet – zapraszamy do lektury.

Olu, dlaczego siatkówka?

Aleksandra Jagieło: Siatkówka to był zupełny przypadek. Szkoła, do której chodziłam mieściła się blisko mojego domu, miała klasę o profilu siatkarskim. Nie miałam wyboru. Pewnie gdyby to była koszykówka, to byłabym koszykarką… Ale siatkówka mnie wybrała i z nią pozostałam. Trzeba podkreślić, że to były zupełnie inne czasy, obecnie wozimy dzieci nawet po dwadzieścia kilometrów, aby mogły uczestniczyć w zajęciach dodatkowych. Moi rodzice nie mogli sobie na to pozwolić, myślę, że nawet nie myśleli w takich kategoriach. Dlatego bardzo się cieszę, że tak się stało i pojawiły się siatkarskie zajęcia, które mnie pochłonęły i długo nie zaprzątałam sobie głowy innymi sprawami poza nauką i treningami. Później to oczywiście się zmieniło, ale nie miało już wpływu na rozwój mojej pasji, która towarzyszy mi do dziś. 

Aleksandra Jagieło, mecz Polska - Tajlandia 2009


Po tych wszystkich sukcesach odniesionych zarówno w klubach, jak i reprezentacji – zdradź proszę wydarzenie, do którego wracasz najczęściej, o którym opowiadasz z uśmiechem swoim córkom?

Podczas rozmów z moim córkami, czy też w trakcie spotkań z dziećmi w przedszkolach, szkołach – które przyznam szczerze bardzo lubię i chętnie w podobnych akcjach uczestniczę, ze względu na możliwość zaszczepienia miłości do siatkówki, do sportu jako takiego – opowiadam o jednej bardzo zabawnej sytuacji, która miała miejsce podczas pamiętnych mistrzostw Europy w Turcji [2003 rok – red.]. Wracam do tej imprezy z dużym sentymentem i trochę nadal z niedowierzaniem, bo pamiętam, że zaczęliśmy bardzo źle: Asia [Joanna Mirek – red.] była w kapitalnej formie, a zaraz na początku doznała bardzo poważnej kontuzji kolana. Wtedy wydawało się nam wszystkim, że bez niej nie jesteśmy w stanie niczego osiągnąć. Wszystko jednak zaczęło się układać, rozgrywałyśmy kolejne spotkania i pamiętam, że jeszcze w fazie grupowej większość drużyn siedziała w pokojach, a trener Andrzej Niemczyk kazał nam zespołowo wyjść na słońce, złapać trochę energii przy hotelowym basenie. Niespodziewanie pojawiła się na miejscu turecka telewizja i zaproponowała nam nagranie, w którym miałyśmy, siedząc na brzegu basenu, krzyknąć na potrzeby nagrania: „Poland, champion” [Polska mistrzem – red.]. Początkowo przyjęłyśmy to jako żart, ale finalnie doszło do nagrania i to prorocze zawołanie ziściło się za niecałe półtora tygodnia. Nasze marzenie zaczęło się spełniać – już po półfinałowym spotkaniu, z rekordowym występem Gosi Glinki [41 punktów w meczu z Niemkami wygranym 3:2 – red.] – czułyśmy, że jest to nasz czas, a szybki finał, rozegrany przy pełnej hali tureckich kibiców, głównie mężczyzn – w dymie papierosów, dziś zupełnie nie do przyjęcia – pozwolił nam znów  zawołać: „Poland, champion”. I do tego zabawnego wydarzenia wracam z uśmiechem. 

Aleksandra Jagiało w barwach Muszynianki Fakro Muszyna 11.03.13


A czy jest coś, co byś w swojej karierze zrobiła inaczej? Twoja przygoda była bardzo długa i bogata, a osiągnięciami mogłabyś obdarować inne koleżanki i jeszcze by ich wiele zostało. Czy nie chciałaś czegoś inaczej „rozegrać” w swoich wyborach, pokierować ścieżką kariery w inaczej?

Nie. Chyba nie. Ostatnio nawet się nad tym zastanawiałam podczas rozmowy z moją dwunastoletnią córką Agnieszką, ponieważ zadaje mi czasem takie pytania. Przeanalizowałam sobie tę moją przygodę i doszłam do wniosku, że nie zmieniłabym niczego. Nawet bardzo trudnego okresu trzech lat w SMS-ie nie żałuję – wówczas zwątpień i łez było wiele i ogólnie nie było nam łatwo – to wiem, że gdybym nie poszła wówczas do szkoły w Sosnowcu, to nie osiągnęłabym tego wszystkiego i nie byłabym w miejscu, w którym byłam siatkarsko i jestem obecnie zawodowo. Czasem pojawia się jedynie zastanowienie: co by było, gdybym grając w Bielsku zamiast oferty z Włoch wybrała wyjazd do francuskiego RC Cannes, w którym grała wówczas znana w całej Europie środkowa Victoria Ravva, a trenerem i twórcą największych sukcesów klubu był chiński szkoleniowiec, Yan Fang? Tutaj nie chodzi o żałowanie dokonanego wyboru, ponieważ zawsze marzyłam o grze we Włoszech i trafiłam do fantastycznego klubu, nauczyłam się języka i pokochałam ten kraj. Czasem tylko z ciekawości zastanawiam się, jakby ta moja przygoda i życie się ułożyły w przypadku wyboru Francji. Ale to tylko ciekawość.

Alekandra Jagieło - Superpuchar 2015


Od zawsze w klubach, już nawet w Szkole Mistrzostwa Sportowego, pełniłaś funkcję kapitana, przewodniczącej szkoły. Obecnie także pozostajesz w roli zarządczej, żeby nie powiedzieć przywódczej. To niesie za sobą prestiż, ale także dużo dodatkowych obowiązków, nie zawsze łatwych i przyjemnych. Jak myślisz, jakie cechy Twojego charakteru miały i mają na to wpływ? Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się nad tym?

Nigdy nie dążyłam do tego, aby wspomniane funkcje pełnić. To wychodziło zawsze bardzo naturalnie. Jako zawodniczka nie miałam bardzo dobrych warunków fizycznych i z racji tego uważałam, że muszę dużo więcej pracować od innych, aby osiągnąć lepszy poziom. Na pewno ta pracowitość i zorganizowanie mojej pracy pomagały i nadal procentują. Dodatkowo starałam się być ugodowym człowiekiem – nie dam sobie może wejść na głowę, ale próbuję rozwiązywać sprawy kulturalnie: rozmową, a nie krzykiem i siłą. To są te kompetencje, na które zwracam uwagę u innych – np. trenerów, o czym wspominałyśmy [krótki zapis spotkania z Aleksandrą Jagieło także TUTAJ]. Uważam, że otwartość na rozmowę, niekoniecznie zawsze przyjemną, ale także tę krytyczną, była i jest mi bardzo przydatna. Decydowała niejednokrotnie o wyborze mojej osoby na funkcję kapitana. Nie ukrywam, że z racji pełnionych obecnie funkcji zawodowych na stanowisku zarządczym niezbędne są również: wysłuchanie zdania najróżniejszych ludzi i poszanowaniem ich – często odmiennego od mojego – stanowiska. Moje doświadczenia utwierdzają mnie nadal w przekonaniu, że jest to słuszne podejście. Posługiwanie się argumentami i zachowanie spokoju w konkretnych sytuacjach, a nie forsowanie tylko swoich racji bywa kluczowe. Od dziecka moja mama powtarzała mi, że trzeba być zawsze dobrym człowiekiem i nie doszukiwać się tylko złych cech i chęci oszukania przez innych. Oczywiście zdarzyło się, że ktoś wykorzystał takie podejście, ale nie zraziłam się na tyle, aby stracić wiarę w drugiego człowieka i zmienić nastawienie i przede wszystkim siebie. Starałam się i nadal się staram być w rozmowach otwarta i dyplomatyczna, dostrzegać dobre cechy i intencje drugiej osoby.

Podobnie było z pojawieniem się oferty objęcia funkcji prezesa w klubie. Została mi ona zaproponowana – czym byłam mocno zaskoczona i pojawiły się duże obawy – dzięki wspomnianym cechom. Gdybym wiedziała na początku tego wyzwania, z jakimi trudnościami przyjdzie mi się mierzyć, to bym się nie zdecydowała. Po chwili zastanowienia przyjęłam propozycję, a po tych kilku latach śmiało mogę powiedzieć, że to moja wymarzona praca. Cieszę się, że nie zwątpiłam. Jestem nadal przy siatkówce, w miejscu wybranym do życia z całą rodziną, mam kontakt z młodymi ludźmi, cały czas coś ciekawego wokół się dzieje. Dodatkowo, mimo że jestem w biurze, nie jest to typowa praca biurowa od 8 do 16. Mamy wyzwania, rozwijamy klub – mam fantastycznych ludzi wokół jak i w drużynie. Naprawdę jest to dopełnienie mojej sportowej przygody, która dała mi spory bagaż doświadczeń i umiejętności. Nie zapominajmy, że sport uczy radzenia sobie z porażką, pokonywania przeciwności, systematyczności i poświęcenia, a dodatkowo nasza dyscyplina – dobrej pracy w grupie, współpracy z ludźmi na wielu płaszczyznach. O tym wspominam rodzicom dzieci i młodzieży – aby nie patrzyli tylko przez pryzmat samej nauki, czy samego sportu w kontekście ich rozwoju. To można łączyć i na pewno przyniesie wymierny skutek w przyszłości.

Aleksandra Jagieło w 2015


Chciałabym, wracając do czasu szkoły i treningów, kariery wyczynowej siatkarki, porozmawiać o Twoim dwutorowym rozwoju. Nie zaniedbywałaś go, a wręcz przeciwnie – udało Ci się na kilku polach: matura, języki obce, później studia.

Temat holistycznego rozwoju pojawia się już na początku przygody ze sportem. Dużo rozmawiam o tym ze swoimi córkami, a także podczas spotkań z dziećmi. Nie jest ważne jaką dyscyplinę sobie wybrały, czy jest to piłka nożna, siatkówka, pływanie. Najważniejsze jest aby od samego startu rozwijać się dwutorowo – dbać o te aspekty, ponieważ wszystkie są równie ważne i przygotują najmłodszych do dorosłego życia, bez względu na to, czy zostaną zawodowymi sportowcami, czy nie. To takie przygotowanie planu B dla siebie. W moim przypadku było tak, że podpisując pierwszy kontrakt w Bielsku, bardzo chciałam studiować na katowickim AWF-ie. Dobrze, że zostałam odwiedziona od tego pomysłu – dojazdy ponad 90 kilometrów przy takich obciążeniach treningowych, częstych meczach, także pucharowych, licznych wyjazdach na pewno by się nie udały i moje studiowanie nie zakończyłoby się żadnym dyplomem. W klubie szczęśliwie dla mnie przedstawiono mi lokalne uczelnie: była to filia Politechniki Łódzkiej, późniejsza ATH, a teraz Uniwersytet Bielsko-Bialski. Szczerze przyznam, że czasem trudno było mi dotrzeć na zajęcia po treningach tych kilka kilometrów, a co dopiero mówić o wyjazdach do Katowic. Cieszę się, że nie zrezygnowałam z nauki i jeszcze przed wyjazdem do Włoch obroniłam w Bielsku licencjat. Studia magisterskie chciałam dokończyć po powrocie – namawiał mnie na nie już niestety nieżyjący pan profesor Ludwik Hejny. Za każdym razem przy okazji spotkań pytał: „Pani Olu, kiedy dokończy pani studia?”. Tak się działo aż do mojego ostatniego sezonu zawodniczego w BKS-ie. Podczas pierwszej akcji marketingowej ponownie spotkałam pana profesora i on uświadomił mi, że faktycznie muszę domknąć jedną ważną sprawę. Po szesnastu latach wróciłam na uczelnię i obroniłam pracę magisterską. Osoba pana Ludwika była moim przysłowiowym aniołem – niedługo bowiem po urodzeniu drugiej córki i po objęciu funkcji prezesa w klubie okazało się, że musimy szukać zabezpieczenia. Wszystko ma swoje konsekwencje. Po trzech latach starań spółka miejska przejęła część udziału w klubie – jednym z warunków było wyższe wykształcenie osoby pełniącej funkcje prezesa. Mój dyplom przydał mi się w najlepszym momencie. Jeśli tylko więc kariera na to pozwala, zawodniczki i zawodnicy muszą zadbać o swoje zabezpieczenie po niej. Nie wszyscy przecież mogą liczyć na olbrzymią gratyfikację finansową. Do tego dochodzi jeszcze aspekt zdrowia, którego na każdym etapie grania może niestety zabraknąć. Warto szukać innych zainteresowań, rozwijać i uczyć się nowych rzeczy cały czas. Nigdy nie wiemy, co widać na moim przykładzie, kiedy będą nam przydatne. Etap zakończenia przygody ze sportem bywa trudny pod wieloma względami. Myślenie o nim powinno zacząć się jak najwcześniej, aby jak najłagodniej wejść w drugi etap.

A czy nie widziałaś siebie Olu w roli trenerki? Czy nie uważasz, że ze swoim bogatym doświadczeniem zawodniczki i ze wszystkimi swoimi kompetencjami byłabyś dobrym nauczycielem?

Pomijając cechy, o których rozmawiałyśmy wcześniej wydaje mi się, że absolutnie nie odnalazłabym się, mimo ich posiadania, w roli trenera. Moim zdaniem przede wszystkim zabrakłoby mi cierpliwości w dłuższym wymiarze czasu, a dodatkowo przekazanie po tylu latach tego, co sama potrafiłam, wydaje się wręcz niewytłumaczalne. To wszystko było dla mnie naturalne i nie sądzę, abym umiała jako trenerka przekazać tę wiedzę innym zawodniczkom. Nie potrafiłabym tego – ja siebie tak odbieram. Dodatkowo kolejnym aspektem, który przemawiał za niepodejmowaniem wyzwania trenerskiego, jest sam styl życia w sporcie – to przede wszystkim podporządkowanie reżimowi treningu siebie i swoich najbliższych – po dwudziestu pięciu latach kariery chciałam wraz z butami zawiesić je na kołku. Bardzo sobie cenię obecną sytuację i pracę, dzięki której mimo licznych obowiązków, spotkań mogę wrócić z biura do domu i porozmawiać z córkami, mężem, czy wypić codzienną kawę z sąsiadką. Ciekawe jest to, jak jednak przypadek tym trochę kieruje. Po ostatnim sezonie klubowym obiecałam mężowi, że nie będę już wyjeżdżać, a ponad półtora roku temu zadzwonił do mnie Sebastian [Sebastian Świderski, prezes PZPS  - red.} i zaproponował współpracę.

Aleksandra Jagieło


Nowe wyzwanie – nie obawiałaś się?

Dostałam propozycję i pierwsze moje myśli były rzeczywiście na nie: „mam małe dzieci. Obiecałam Waldiemu [Waldemar Jagieło, mąż – red.], że już będziemy razem w domu, nie dam rady…”. Odrzucamy chyba jako kobiety myśl, że jesteśmy równie kompetentne i gotowe do współpracy, co panowie. Początkowo chciałam odmówić Sebastianowi, ale po przemyśleniu przyszła refleksja: „walczymy o to, aby było lepiej, aby dopuszczano nas do głosu, a kiedy przychodzi ten moment i możemy działać: wycofujemy się”. Nie chciałam tak. Jeśli faktycznie ma być nas więcej w kluczowych miejscach – mamy przecież swój punkt widzenia i zapał do pracy, wizję zmiany – musimy podejmować wyzwania. W domu zapadła wspólna decyzja o moim dołączeniu do zarządu. Jeśli nie sprostam wyzwaniom, lub okaże się, że za dużo wzięłam na swoje barki, szczerze przyznam się do tego i zrezygnuję. Minęło już sporo czasu – jestem rzadziej w domu, ale nadal współpracujemy. Wydaje mi się, że ogólnie kobiet sportu, chociażby byłych wybitnych siatkarek, w wielu miejscach jest mniej, ponieważ składa się na to kilka spraw. Po pierwsze wspomniany strach przed nowym, powątpiewanie czy jestem gotowa na nową drogę po zakończeniu kariery. Po drugie, przygody siatkarskie (i inne) opóźniają znacząco naszą drogę do macierzyństwa – jeśli już mamy szczęście zostać mamami zwykle dzieje się to po karierze sportowej – przez to wejście do innych sfer działania także się opóźnia. Trzecim aspektem jest chyba brak zaufania do nas – zarówno jako trenerek, jak i osób, które mogą doradzać w sferze zarządczej. Tylko dlatego niestety, że jesteśmy kobietami. Nie chcę tutaj generalizować, ale także i mnie w pracy w klubie, szczególnie na początku drogi dawano odczuć, że co ja mogę wiedzieć i chyba tylko szacunek do moich sportowych osiągnięć powstrzymywał przed zbędnym, negatywnym komentarzem. Pozwolono mi działać.

Moim zdaniem bardzo ważny jest ten żeński pierwiastek w kobiecym sporcie. Szczególnie w przypadku budowania sztabów zespołów klubowych, czy też reprezentacjach. Widzimy to powoli u nas, ale szczególnie za granicą, w zachodnich drużynach (np. w Stanach Zjednoczonych). Pozwala to na lepszą komunikację i łatwiejsze budowanie poczucia zrozumienia. Kobiety nierzadko pokazują, że zasługują na zaufanie i są równie dobrze przygotowane do działania w różnych obszarach. Widzę, że także to powoli się zmienia i pojawiają się panie. U nas w klubie jest nas wiele, z czego się bardzo cieszę i mam nadzieję, że zawodniczki czują tę różnicę. Obserwuję i kibicuję kolejnym, działającym po karierze koleżankom, np. Asi Szeszko w Białymstoku, Asi Szczurek trenerce w SMS-ie w Szczyrku, czy też Agnieszce Rabce, pracującej obecnie z młodzieżą w Wieliczce. Tych przykładów, mam nadzieję, będzie coraz więcej i grono się powiększy. Powoli zdobywamy zaufanie środowiska i wywiązujemy się z powierzonych zadań.

W trakcie naszej rozmowy stale pojawia się w Twoich wypowiedziach RODZINA. Mówisz o niej z wielkim ciepłem i serdecznością. Podkreślasz zawsze, że nie osiągnęłabyś tego wszystkiego bez bliskich.

Mój sukces jest ogromną zasługą rodziny. Na początku byli to rodzice. Mimo że nigdy nie narzucali swojego zdania i nie naciskali na moje wybory, zawsze byli i wspierali mnie na każdym etapie. Pamiętam pierwsze miesiące w SMS-ie – odwiedziny mojej mamy, która mocno przeżywała każdy mój płacz przy rozstaniu i moje rozterki związane z nim. Całkiem niedawno opowiadała, że sama płakała w pociągu powrotnym z Sosnowca po wizycie u mnie – tak mocno przeżywała mój wyjazd i związane z nim wątpliwości. Tata kibicował, ale nie okazywał takich emocji, wspierał z boku. Podobało mi się to, że nie ingerowali w moje decyzje, całkowicie mi ufając i wpierając każdy mój ruch sportowy. Dzisiaj widzę inny model relacji rodziców – na pewno nie jest tak u wszystkich – oni wymuszają i zarządzają karierą swoich dzieci, planując kolejne etapy. Tak jakby ta młoda osoba nie mogła sama świadomie podjąć decyzji i dokonać wyboru – wszystko jest zaplanowane od początku do końca. To mi się już mniej podoba, za mało jest tu wsparcia, a za dużo podejścia niemal jak w biznesie. Szczególnie, że takie podejście wiąże się z próbami ingerencji w pracę klubu, trenerów, etc.

Wracając jednak do mojej rodziny. Przyznam, że granie na najwyższym poziomie nie jest łatwe samo w sobie. Wyzwaniem jest utrzymanie zdrowej relacji, np. między mężem i żoną. Zawsze któraś ze stron musi zrezygnować z czegoś i poświęcić się na jakiś czas. W naszym przypadku było tak, że Waldek zrezygnował ze swojej pracy i był ze mną, a później od momentu pojawienia się Agusi z nami. Nie było łatwo. Szczególnie, że zawsze pojawiały się uszczypliwe względem  sytuacji komentarze. Przetrwaliśmy to razem, a życie po powrocie do Bielska ułożyło się dla nas dobrze i także mój mąż spełnia się obecnie  zawodowo, nie tylko ja. Szczęśliwie powiększyła nam się również rodzina, mamy dwie córki. Nie robiliśmy wielkich planów – przykład Agaty [Mróz-Olszewskiej – red.] nas tego nauczył, mimo że rodzice martwili się o to, co się stanie po zakończeniu mojej siatkarskiej przygody. Jeśli mówimy o wsparciu osób najbliższych, to muszę dodać, że jest ono niezbędne szczególnie w przypadku porażek, jakiś nieprzewidzianych sytuacji, czy też hejtu. Raz jesteśmy noszeni  na rękach, w innym czasie, tak jak wspominał w jednej ze swoich ostatnich wypowiedzi Olek Śliwka, jesteśmy do niczego. Trudno nie być obojętnym na ten zewnętrzny, nieustannie oceniający świat. Ważne, żeby zachować balans. Mnie pomagała w tym właśnie rodzina – chociażby jak w przypadku niespełnionego marzenia o igrzyskach. Po kwalifikacjach olimpijskich w Turcji [2016 r. – red.] – po powrocie czekał na mnie piękny, wykonany przez czteroletnią wówczas córeczkę rysunek: ja na pierwszym miejscy podium, Aga i Waldek, i napis: „TU JEST TWOJA OLIMPIADA”. Takie chwile pomagają radzić sobie z trudnymi momentami w karierze i łapać zdrowy dystans.

Aleksandra Jagieło z rodziną - archiwum prywatne


Czy Ty także spotkałaś się z hejtem? BKS niedawno mocno i publicznie wsparł swoje zawodniczki w walce z nim, dając przykład innym zespołom z Tauron Ligi. Wydaje się, że ten problem narasta.

Żyjemy w trudnych czasach dla młodych ludzi i nie tylko dla nich. Social media przyniosły dla sportowców wiele dobrego, ale i złego jednocześnie. Cały ten pęd, który niesie ze sobą życie, nakręcanie się, ciągle pojawiające się komentarze w stosunku do nas – wydaje się, że nie ma granicy tych często anonimowych treści. To, co otrzymały nasze zawodniczki, aż trudno sobie wyobrazić i pojawia się naturalnie zastanowienie, czy za tak okropnymi wpisami nie pójdą czyny? Czy osoba, która używa takich sformułowań nie posunie się o krok dalej? Nie można tego zostawiać bez reakcji i poparcia dla zaatakowanej strony – tutaj młodych siatkarek. Nie wiem, czy cokolwiek jest w stanie ten poziom agresji zatrzymać – my jednak zawsze będziemy wspierać i odpowiednio reagować na takie zdarzenia. Każdy z nas musi dodatkowo sam szukać własnej drogi do nie poddawania się tym złym komentarzom – przy wsparciu najbliższych, czy też profesjonalistów – aby nie wpływały na nas zbyt mocno i nie zniechęcały do dalszych działań i treningów. Pamiętajmy, że to zjawisko nie dotyka tylko siatkarek. Jest to szerszy problem społeczny – najważniejsza więc jest reakcja i wsparcie.

Nie możemy, już na koniec, nie zapytać o naszą reprezentację kobiet i trenera Stafano Lavariniego. Po wielu latach mamy znów nadzieję na duży sukces. Jak myślisz, co się zmieniło? Dlaczego nie udawało się przez tyle lat walczyć z najlepszymi jak równy z równym? Przez lata mieliśmy przecież wybitne jednostki. Czy to kwestia mentalnego podejścia?

Nie czuję się ekspertem, ale patrząc już na chłodno w roli obserwatorki, za dużo się nie zmieniło. Mamy i mieliśmy zawsze spory potencjał ludzki. Nawet jak był teoretycznie skład, często topowe reprezentantki odmawiały gry w reprezentacji z różnych względów – pytanie dlaczego tak się działo? Teraz tego nie ma. Motywacja i nastawienie nie gasną od początku do końca sezonu reprezentacyjnego. Widać ogólną wiarę w zespół zarówno trenera Lavariniego i samych zawodniczek, widać wiarę w sens wykonywanej wspólnie pracy. Taka przemiana w nastawieniu była konieczna. Mam nadzieję, że wszystkie gorsze momenty mamy za sobą i z tą ekipą będzie to wszystko szło tylko dalej, ku coraz większej przygodzie i kolejnym sukcesom. To zawsze jest potrzebne dla całej dyscypliny.

Dziękujemy za rozmowę!

#TAGI

  • pzps
  • liga-siatkowki-kobiet
  • reprezentacje/seniorki